wtorek, 8 sierpnia 2017

Ponieważ poprzedni post fotelikowy wywołał falę krytyki i oburzenia (w sumie to całkiem spodziewanego), to tym razem kilka słów wyjaśnienia, skąd moja opinia, że dziecko i auto to niekoniecznie dobre połączenie.

Zacznijmy od tego, że absolutnie nie krytykuję chęci pokazywania dzieciom świata. Jestem wręcz jak najbardziej za. Podróże kształcą, uwrażliwiają, pokazują wiele różnych stron i obliczy naszej planety, nota bene bardzo pięknej. Sama lubię jeździć w różne miejsca, w dodatku lubię jeździć z dziećmi (o ja hipokrytka 😉). Po prostu nie lubię długich tras autem, o! I wiecie co? Moje dzieci też nie. Wytrzymują w aucie ciurkiem godzinę, ni mniej ni więcej, potem zaczynają się nudzić i kręcić. Kiedyś myślałam, że to jakiś kryzys, może skok rozwojowy, jakiś kaprys lub problemy z integracją sensoryczną. Po wnikliwym badaniu okazało się jednak, że z moimi dziećmi jest wszystko w najlepszym porządku. One po prostu dają głośno znać, że coś nie gra, że po godzinie siedzenia w fotelikach po prostu mają dość i bezdyskusyjnie potrzebują wypuszczenia z samochodu i to nie na 5 minut ziewnięcia i rozprostowania kończyn. Niezbędna jest im porządna przerwa w jeździe.

Trochę na ten temat poczytałam, trochę zasięgnęłam języka u fizjoterapeutów i ortopedów mniej i bardziej znanych. Na temat siedzenia w foteliku wszyscy mają podobne zdanie - konieczne są przerwy, dużo przerw i tak częste jak to możliwe i wykonalne. Oczywiste jest, że jadąc 1000 km nie będziecie się zatrzymywać co godzinę, bo trasa zajmie Wam ładne pare dni. Nie jest jednak najlepszym pomysłem jechać ciurkiem 6-7 h, byle było szybciej. I nie, to nie żart i wcale nie jest takie oczywiste. Mam kuzynkę, która raz w miesiącu jeździ ze swoją ekipą z Anglii do Polski. Zawsze w nocy i zawsze bez zatrzymywania. Miesiąc w miesiąc, w te i z powrotem. To jej przykład wyrobił we mnie opinię, że auto to nie miejsce dla dziecka. Niemowlę wożone przez tyle godzin nawet w najlepszej łupince może mieć później spore problemy z kręgosłupem (może, nie musi, każde dziecko jest inne), każdy fizjoterapeuta powie Wam to samo. 

No dobra, przyznaje, moje dzieci to jeszcze małe szmyrtki. Jak będą starsze to pewnie łatwiej będzie pokonać z nimi dłuższą trasę. Na chwilę obecną cieszy mnie to, że w promieniu 100 km od domu mam całą masę atrakcji i nie muszę jechać z nimi nigdzie dalej. Jak mi się zamarzy to niespełna godzinę jazdy od domu mamy lotnisko. Latać lubimy 😉. W samolocie można wstać prawie zawsze gdy się chce😉, można siedzieć u mamy na kolanach i zaczepiać Panie stuardessy 😉. No i do samolotu można tez wziąć fotelik. Co prawda nie każdy, musi mieć on odpowiednią homologację, ale opcja jest. A wtedy nie dosyć, że jest fajnie to jeszcze wygodniej. Chociaż moje dziecięcia zgodnie twierdzą, że na mamie najlepiej 😁.

Dalekich podróży !

PoCoKomuMatka

Dziecko w aucie

Za ten post to mi się pewnie oberwie. Ba! Nawet na pewno mi się oberwie i to w dodatku z hukiem, ale muszę go popełnić, bo nie byłabym sobą. Zacznę od wyznania - jestem terrorystą fotelikowym, strasznym, potwornym i działającym ludziom na nerwy (najbardziej to chyba mojemu mężowi, ale widziały gały co brały, więc SORRYYYY ;P ). Osobiście uważam, że auto to nie miejsce dla dziecka. Pomijając już oczywistą oczywistość, że wypadków samochodowych w naszym kraju nie brakuje, to bądźmy szczerzy - ile można siedzieć zapiętym bez możliwości większego manewru w tym cholernym samochodzie? Jasne, ileż można siedzieć w jednym nudnym mieście czy też na kochanej wichurze. Czasem fajnie gdzieś pojechać, coś zwiedzić i w ogóle, ale kilka tysięcy kilometrów jednym tchem w aucie to za dużo nawet jak na dorosłych, a co dopiero malucha. Po łbie obrywam jak się tylko odezwę, bo przecież "jeździmy tylko gdy dziecko śpi", albo "przecież zawsze tak jeździliśmy, dziecko nie jest żadnym ograniczeniem". Zawsze w takiej sytuacji pozostaje mi powtarzać - róbcie przerwy, tak dużo jak to sensownie możliwe. Dzieci będą Wam za to wdzięczne. Wasze kręgosłupy i pośladki również ;).

Najważniejsza sprawa w przypadku wożenia dzieci, bez względu na to czy mówimy o tysiącach kilometrów czy tylko o wypadzie po bułki, to odpowiedni sposób "zainstalowania" rzeczonego delikwenta w samochodzie. Ręce mi opadają, gdy słyszę historie o przewożeniu kilkulatka, czy (o zgrozo) niemowlęcia na kolanach. Poważnie? Już chcecie temu dziecku życie odebrać? Przecież wystarczy bardzo gwałtowne hamowanie i dzieciak ma głowę wbitą w szybę. Argument "przecież nic się nie stanie, bo to blisko" jest tak bzdurny, że głowa boli. Wiecie ile wypadków zdarza się tuż za rogiem? Co z tego, że Ty jesteś dobrym kierowcą, skoro nie wiesz kto jedzie z naprzeciwka? Ile razy widziałeś kierowcę robiącego slalom gigant na drodze? Albo takiego , który wyprzedza na trzeciego? Chciałbyś , żeby Twoje dziecko było w tym "trzecim" aucie niezabezpieczone? Skoro nie masz wpływu na innych kierowców, to zrób przynajmniej tyle, ile możesz i zabezpiecz swoje dziecko.

W Polsce według prawa jest obowiązek przewożenia dzieci w fotelikach (lub innych urządzeniach przytrzymujących) do osiągnięcia przez nie wzrostu 150 cm, z pewnymi wyjątkami. Reguluje to Kodeks Drogowy - Rozdział 5 , Oddział 1, Art.39, od pkt 3. Dla leniwych i zdesperowanych -->  tutaj. W ustawie możemy wyczytać:


3W pojeździe [...] dziecko mające mniej niż 150 cm wzrostu jest przewożone, z wyjątkiem przypadku, o którym mowa w ust. 3b, w foteliku bezpieczeństwa dla dziecka lub innym urządzeniu przytrzymującym dla dzieci, zgodnym z:
  • masą i wzrostem dziecka oraz
  • właściwymi warunkami technicznymi określonymi w przepisach Unii Europejskiej lub w regulaminach EKG ONZ dotyczących urządzeń przytrzymujących dla dzieci w pojeździe.


3a. Foteliki bezpieczeństwa dla dziecka oraz inne urządzenia przytrzymujące dla dzieci są instalowane w pojeździe, zgodnie z zaleceniami producenta urządzenia, wskazującymi, w jaki sposób urządzenie może być bezpiecznie stosowane.


Całkiem uzasadnione więc jest otrzymanie mandatu za głupotę w tym przypadku. W sumie dla bezpieczeństwa dziecka uzasadnione jest też wezwanie policji, gdy się taką sytuację widzi. To już pozostawiam do przemyślenia,.

Skoro już wiadomo, co mówi prawo, to teraz słów kilka o rzeczonych fotelikach i urządzeniach przytrzymujących. O tych drugich za wiele powiedzieć nie mogę, bo osobiście uważam, że wożenie dziecka na poddupniku jest bez sensu, bo to coś nic nie chroni. No właśnie  nadrzędnym, podstawowym i najważniejszym zadaniem tego cuda zwanego fotelikiem jest OCHRONA ! Nie wygoda, nie zapewnienie pozycji do spania, nie walenie po oczach postaciami z bajek i nie przytrzymywanie butelki z piciem i zabawek! Nie nie nie! Fotelik ma ni mniej ni więcej tylko zapewnić dziecku bezpieczeństwo w trakcie wypadku. Nawet w ustawie napisane jest jak byk FOTELIK BEZPIECZEŃSTWA! Chcemy chronić swoje dzieci jak umiemy najlepiej, zabraniamy wspinania się po drzewach i biegania po betonie (no dobra, ja nie zabraniam, taki ze mnie wyrodny rodzic), a do samochodu pakujemy fotelik z marketu, bo "przecież skoro jest dopuszczony do sprzedaży to musi być ok". A guzik prawda! Nie musi. Jak to? Ano proszę bardzo -> Jeżeli kiedykolwiek wybieraliście fotelik pod kątem bezpieczeństwa to pewnie rzucił Wam się w oczy chociaż raz skrót ADAC. Jest to niemiecki automobilklub, który między innymi przeprowadza crash testy z udziałem fotelików dla dzieci. Ostatnio bardzo głośno było o testach fotelików Recaro Optia, gdzie fotelik podczas zderzenia odłączył się od bazy. Dla odważnych -> tutaj można sobie podejrzeć jak to wyglądało. Fotelik został dopuszczony do sprzedaży jeszcze przed wzięciem udziału w teście. Chciałbyś, aby Twoje dziecko w nim jechało? No właśnie. Na szczęście Recaro bierze odpowiedzialność za swoje produkty i już uruchomiło akcję wymiany wadliwych fotelików. To jest jednak dowód na to, że sama homologacja nie daje zupełnie żadnej gwarancji, że fotelik jest bezpieczny. Warto spojrzeć też na wyniki testów, by przynajmniej przypuszczać, jak fotelik zachowa się w razie wypadku.

Pamiętajcie tylko, że ADAC przyznaje gwiazdki nie tylko za bezpieczeństwo, więc ogólna ocena to tylko wypadkowa. Sprawdzajcie więc szczegółową ocenę - dane dostępne na stronie ADAC (strona niemiecka, ale w większości  można znaleźć dane przetłumaczone na angielski), a najlepiej wybierzcie się do PORZĄDNEGO sklepu z fotelikami. Jest ich w Polsce na szczęście coraz więcej. Nie mówię tu o sklepach z artykułami dla dzieci, chociaż i tam często foteliki się znajdują. Chodzi o takie miejsce, gdzie sprzedaje się foteliki i tylko foteliki, ewentualnie wózki (czasem idzie to w parze), gdzie sprzedawcy wiedzą co robią i znają produkty znajdujące się półkach, ale przede wszystkim, gdzie każdy zaproponowany przez Was czy przez nich fotelik przymierzą Wam do auta. Szok! Nie każdy fotelik pasuje do każdego auta :D! Nawet więcej, wiele fotelików do różnych aut nie pasuje, bo kanapa nie taka, bo pochył kiepski, bo zagłówki, bo schowki czy podłokietniki, bo każde auto jest inne i każde dziecko jest inne. Tak jak nie warto kupować butów bez mierzenia, tak samo kiepskim pomysłem jest kupowanie fotelika bez sprawdzenia czy wszystko pasuje. Znam kilka sklepów, gdzie są ludzie z powołaniem i na prawdę chcą zadbać o bezpieczeństwo dzieci w aucie. Wśród nich jest między innymi Osiem Gwiazdek i Tylem.pl .W tych miejscach możecie mieć pewność, że dobiorą Wam najlepszy fotelik jaki będą mogli bazując na budżecie, wieku dziecka i samochodzie. Nie są to oczywiście jedyne dobre sklepy z fotelikami. Jeśli macie wątpliwości co do sklepu w Waszej okolicy najlepiej zadzwońcie i zapytajcie, czy przymierzą Wam fotelik do auta. Jeżeli nie - szukajcie dalej. To zbyt ważny temat, by tracić czas na sprzedawców, którym zależy tylko na marży.

Jeszcze jedna MEGA MEGA WAŻNA sprawa - noworodki i niemowlęta przewozimy TYŁEM DO KIERUNKU JAZDY. To nie jest widzi mi się czy jakaś moda. Popatrzcie na te małe istoty - ich głowy są ogromne w stosunku do reszty ciała, a kręgosłupy kruche jak zapałka. Jeśli jakaś duża siła szarpnie taką główkę do przodu w momencie gdy ciało jest przytrzymane pasami - na mur beton po kręgosłupie. Ja wiem, że są też uderzenia w tył i boczne, ale największe szarpnięcia a przy tym najniebezpieczniejsze sytuacje dla takich dzieci to jednak zderzenia czołowe. To w takim przypadku następuje natychmiastowe wytracenie niemałej zwykle prędkości samochodu. Auto staje, a nasze ciała wciąż "chcą poruszać się" w nadanym kierunku. Ile razy widzieliście osobę po wypadku z kołnierzem na szyi? Dziecku ten kołnierz prawdopodobnie nie będzie już potrzebny. To właśnie z tego powodu pierwsze foteliki grupy 0 (te od 0 do 9/10/13 kilo) są montowane tyłem i tylko i wyłącznie tyłem. W każdej instrukcji jest to zaznaczone. Nie ma możliwości zamontowania go przodem, by żadnego rodzica ta opcja nie kusiła. Niestety nadgorliwych i pomysłowych nie brakuje i nie raz już widziałam próby zamontowania na najróżniejsze sposoby takiej "łupinki". Pamiętajcie, że użycie produktu niezgodnie z jego instrukcją i przeznaczeniem jest potencjalne niebezpieczne, zwłaszcza w tym przypadku. Naprawdę chcecie ryzykować życiem swojego dziecka? Aż tak Wam jest wszystko jedno?


c.d.n. 


Bezpiecznej drogi!

PoCoKomuMatka



poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Niezawodny sposób na usypianie

A gdybym Wam powiedziała , że znam magiczny sposób na zasypianie dzieci, który działa właściwie w 100%? A gdyby do tego ten sposób działał tez na płacz , rozdrażnienie i wszelkie bolączki z dziećmi ? A najlepsze w tym wszystkim jest to, że sposób ten działa nie tylko na dzieci. Czy domyślacie się już, o czym mowa ?
No dobra, przyznaje się , że trochę przesadziłam, ale wcale nie tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Gwarantuję Wam, że większość zdrowych dzieci, gdy są zmęczone zaśnie Wam w ramionach. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta - jesteście ciepli i dajecie poczucie bezpieczeństwa ;). A przy okazji bicie serca działa jak najlepsza na świecie kołysanka. Tulenie dziecka tworzy z nim bliskość, jest czymś, co trzeba uskuteczniać tak często jak tylko się da. Pewnego dnia te małe diabliki nie będą się już chciały tulić, a nam będzie bardzo smutno, że tak szybko z tego wyrosły. Pół biedy, jeśli mamy poczucie, że wytuliliśmy je za malucha, co jednak gdy pozostanie poczucie utraconego czasu?

Dzieci mają swoje prawa i potrzeby. Te drugie ogłaszają często bardzo głośno... właściwie to bardzo często i bardzo głośno 😁. Oprócz tego, że bywają głodne i chcą by zmienić im pieluchę mają jeszcze jedną niezmiernie ważną potrzebę, nie wiem czy nie najważniejszą - potrzebę bliskości. Każdy normalny człowiek ją ma, nawet jeśli próbuje udawać, że jest inaczej. Wszyscy czasem potrzebujemy się do kogoś przytulić czy chociaż z kimś pobyć, tak po prostu. Sprawia nam to dziwną nieokreśloną przyjemność. Niby oczywiste, niby każdy gdzieś tam zdaje sobie z tego sprawę, a jednak... no właśnie. Znacie ten sposób usypiania dzieci, gdzie zostawia się drącego się w niebo głosy brzdąca samego w łóżeczku w pokoju na coraz dłuższy czas? Ta metoda nazywa się bodajże 3-5-7, chociaż nie wiem jak się mają te numerki do samej metody, bo zwykle jest to zostawianie na 5; 10 i 15 minut. Wyobrażacie sobie?! Niemowlę przerażone światem zostawione samo ze swoim płaczem na 15 minut?! Dla niego to przecież cała wieczność. Z resztą niech mi ktoś wyjaśni po jaką cholerę to robić?

Tak, doskonale znam uczucie bezsilności, zmęczenia i rozdrażnienia, wiem co to znaczy być tak wyprutym i zirytowanym, że każdy dźwięk powyżej standardów doprowadza do szału. Znam to bardzo dobrze - moje młodsze drze się od samego początku, spać nie umiało samo przez calusieńki rok swego życia i doprowadzało mnie do szału przy każdej najmniejszej okazji czyli jakieś sto razy dziennie. I wiecie co? Drze się co prawda dalej, ale teraz śpi sam, sam zasypia i to w swoim łóżeczku... I czasem mi żal, że już nie chce przy mnie i ze mną, mimo że pewnie szalałabym z irytacji, gdyby wciąż co noc nie chciał zasypiac inaczej niż wtulony we mnie. To był rok - aż rok, ale też tylko rok. Nawet nie wiem kiedy mi ten czas uciekł. Jedno mrugnięcie okiem i będą dorośli a nam pozostanie marzyć o wnukach 😉.

Słodkich snów Kochani... 
Pocokomumatka💗

piątek, 4 sierpnia 2017

Do blogerek hipokrytek

Wieczór , dzieci śpią , lampka wina w proporcji pół na pół z wodą gotowa do wypicia ;)... No to odpalamy Facebooka 😁 A co ! Zaczynam przeglądanie, w większości metodą scroll over 😅. Zatrzymuję się dłużej właściwie tylko na wpisach osób mi bliskich, recenzjach książek ulubionych autorów i ... ulubionych blogach 😁. Tak, zlinczujcie mnie, czytuję blogi. Ba! Na prawdę sprawia mi to przyjemność. W wielu przypadkach mogę się poidentyfikowac z tymi biednymi istotami po drugiej stronie ekranu. No dobra , może nie biednymi , bądźmy szczerzy , na blogu w dzisiejszych czasach wiele ludzi zarabia niemałe pieniądze. Nic mi od tego , praca jak każda inna.
Wracając do mojego przyjemnego wieczorka ... popijam łyczek tego czegoś co podobno wciąż można nazwać winem (powaga ! Grecy tak twierdzą , a ja im wierzę, to szczęśliwy naród jest 😉), czytam sobie jeden wpis , później kolejny , przeglądam instastory, fajnie jest. I nagle natrafiam na coś , przez co wino w lampce zaczyna mi się ze złości w ocet zmieniać - na hipokryzję. Nie zrozumcie mnie zle , to nie jest tak , że doszukuję się jej na sile. Właściwie w większości przypadków jej nawet nie dostrzegam lub jest mi ona zupełnie obojętna. Potrafię zrozumieć , ze prowadzenie bloga to sposób na zarabianie kasy. Ok, ja mam swoje korpo, Ty masz bloga. Promujesz produkty, otrzymujesz wynagrodzenie. Póki fajnie to sprzedajesz , ja to kupuje. Szlag zaczyna mnie trafiać dopiero w momencie , kiedy ktoś mi jawnie przed oczami wymachuje hasłami , w które sam nie wierzy.
Tak się składa , ze mamy tydzień karmienia piersią. Fajna inicjatywa , jestem za. Sama przeszłam długą drogę mleczną z moimi chłopakami , łatwe to nie było , płacz , łzy i frustracja , ale karmiłam , w drugim przypadku nawet się udało niespełna rok. Jestem z siebie dumna i każdej przyszłej mamie będę truć, że warto , bo taki jest fakt. Mogę promować akcję ;), bo ją czuję i popieram. Nie mogę jednak zrozumieć , jak może promować ją ktoś , kto jawnie przyznaje , że zrezygnował z karmienia dwukrotnie bo "tego nie czuje ". No cholera jasna ! Skoro nie czujesz to się nie wydurniaj. Na prawdę musisz, ABSOLUTNIE MUSISZ, brać udział w każdej akcji rozpowszechnionej po blogach parentingowych? Czy na prawdę nie wystarczy sama możliwość promowania pięknych buteleczek i mleka modyfikowanego? Nie jest to oczywiście jednostkowy przypadek. Kolejny raz na tapetę wychodzi mój ulubiony temat fotelikowy. Znowu piękny wpis na temat fotelików i tego , ze bezdyskusyjnie wożenie tyłem jest najbezpieczniejsze "ale" ... "ale ja swojego niemowlaka wożę przodem", bo tak. To po diabła cały ten wpis ? To po co to twierdzenie , że wiesz. Nie wiesz moja droga, bo gdybys wiedziała , to nigdy nie robiłabys na przekór. Bo gdybys zobaczyła dziecko po zderzeniu czołowym które jechało przodem , to do osiemnastki wozilabys je tyłem. Bo gdybys rozumiała, jakie konsekwencje nieść może za sobą karmienie mlekiem modyfikowanym to byś na rzęsach stanęła by karmić piersią.
Nie oszukujmy się , producenci mają nas w nosie. Wielkie koncerny nie obchodzi , czy nasze dzieci będą miały cukrzyce , będą otyłe , czy cokolwiek innego. Oni chcą sprzedać produkt , żeby zarobić. Za wszelka cenę będą wciskać z ekranu hasła o tym jakie ich mleko jest cudowne , ich kaszki i obiadki rewelacyjne a soczki super zdrowe. Tak nie jest , chroni nas tylko to, ze nad pewnymi sprawami piecze trzymają jeszcze inne instytucje. Bez tego już dawno mleko byłoby tylko białkiem z syropem glukozowo- fruktozowym a do obiadków i deserkow dodawano by masę cukru i glutaminian sodu. Gdy sobie to powiemy głośno i uświadomimy to łatwiej jest "poczuć " o co chodzi w akcji promującej karmienie piersią. Wtedy dopiero można zrozumieć, ze warto się starać, a nie poddać się na starcie i udawać "zwolenniczkę".
Ciekawi mnie tylko, czy takie blogerki - hipokrytki zdają sobie sprawę z tego , co właściwie robią? Przecież dla wielu dziewczyn , młodych niedoświadczonych matek , są swego rodzaju mentorkami. Jak takie czytelniczki mają odbierać ich przekaz ? Przecież jest zupełnie sprzeczny. Pokazuje tylko jak wiele zakłamania jest w tym, co próbuje przekazać tekst.
Mam jeden swój ulubiony blog , taki który zawsze świetnie mi się czyta , pewnie dlatego , ze z jego autorką wiele mnie łączy . Cóż , mniejsza już o to. Tym blogiem jest Bakusiowo. To takie miejsce, gdzie zawsze jest prawdziwie i szczerze. Malwina nie owija w bawełnę. Mogę się nie zgadzać z jej opinią (sorry , ale za fotelik mogłabym udusić 😉 ) ale nie mogę jej zarzucić sprzeczności w jej tekstach , a to dla mnie wystarczający dowód na szczerość. Jeśli ta dziewczyna mi pisze , że nie ma rwf bo uważa je za nową modę, to rozumiem , że tak właśnie myśli i ma do tego pełne prawo. Zgadzać się z nią nie muszę. Jeśli mi ktoś natomiast pisze , że wie, że tyłem bezpieczniej , ale... to sami wiecie , bo o "ale" już było ...
Tyle na temat hipokryzji. Musiałam to z siebie wyrzucić. Wiem , tekst ocieka jadem, ale jest prawdziwy i przekazuje to, co myślę. Mam nadzieję, że Ty czytelniku i Ty czytelniczko "poczujesz" o co mi chodzi.

Spokojnego
Po Co Komu Matka

piątek, 28 lipca 2017

Dlaczego (nie)krzywdzę swoich synów?!

Każdy normalny rodzić od momentu narodzin swojego dziecka, a często wręcz od momentu poczęcia ma potrzebę chronienia go, nawet za wszelką cenę. To naturalne, tak działa instynkt. Naszym życiowym zadaniem jest (a przynajmniej było kiedyś 😜 ) przedłużenie gatunku, stąd też mechanizmy, które mają nam to umożliwić. Mamy potrzebę ochrony swojego potomstwa, ale drzemie też w wielu z nas potrzeba ochrony każdego dziecka w naszym otoczeniu. Niestety w skrajnych sytuacjach staje się to uciążliwe dla ogółu społeczeństwa, żeby nie powiedzieć, że po prostu wk** ekh..wkurza .

TERROR LAKTACYJNY


To chyba najlepszy przykład mieszania się w życie innych matek rozpowszechniony na skalę globalną. Sposób karmienia niemowlęcia jest tak drażliwym tematem, że gdy tylko w jakimś miejscu pojawi się choćby wzmianka , od razu następuje fala komentarzy z każdej strony. Co ciekawe nie zawsze są to komentarze pro-laktacyjne. Hejterzy znajdą się i po drugiej stronie, bo "jak można się tak publicznie obnażać", albo "jak można tak ryzykować, że dziecko się nie najada". No kurcze, karmcie sobie te swoje dzieci jak chcecie. Wasza broszka, Wasze konsekwencje (bo kto jak nie Wy bierze na siebie ewentualne skutki czy to jednego czy drugiego sposobu? ). Najbardziej przykre jest to, że fajnie się ocenia, a jakoś tak trudno pomaga. Z pierwszym dzieckiem nasłuchałam się cudów o "diecie mamy karmiącej", alergiach pokarmowych dzieci, kolkach i tym, że dziecko płacze bo mam słaby pokarm i się nie najada. W przypadku naszej historii laktacyjnej - totalne bzdury, ale tak mi zryły banię, że po trzech miesiącach zaczęliśmy się karmić butelką. Żałuję, bo mogło wyglądać to zupełnie inaczej, ale było masę haseł, a żadnej pomocy. I tak to właśnie wygląda w większości przypadków... niestety.

Smoczek?? Przecież to samo zło!


A weźcie się zasmoczkujcie wszyscy przeciwnicy smoczków :P. Są dzieci bezsmoczkowe i chwała im za to, że potrafią się uspokajać same. Mój młodszy kawaler za nic w świecie smoczka nie chciał do ust wziąć przez niespełna pół roku swojego życia. Za to ciamkał sobie z powodzeniem pierś w zastępstwie, co mu widocznie wystarczało. Są jednak również dzieci, którym uspokajanie się idzie trudniej i odruch ssania im to ułatwia jak nie umożliwia. W takim przypadku te karmione piersią po prostu całymi dniami "wiszą " na matce, natomiast dzieciaczki karmione butelką potrzebują zastępnika - smoczka. I wierzcie mi, takie mamy czasy, że każdy dobierze coś odpowiedniego dla swojego brzdąca nie robiąc mu przy tym krzywdy, Smoczków dynamicznych, ortodontycznych i innych cudów na rynku cała masa. A z czasem każde dziecko ze smoczka wyrasta, trzeba tylko wyłapać odpowiedni moment. Widzieliście kiedyś dziecko w podstawówce ze smoczkiem? 😉

RWF?! Połamiesz mu nogi


Tym sposobem doszliśmy do mojego ulubionego tematu :D, fotelików samochodowych. Moje dzieci jeżdżą tyłem, obydwa 😋 , mimo, że już dawno osiągnęły magiczną granicę 9 kg. Ba, jeden z moich synów to już poważny przedszkolak i to wcale nie maluszek. To właśnie on w foteliku tyłem budzi najwięcej kontrowersji u wielu tzw znajomych (czyli tych z którymi kontakt mam jedynie poprzez przeglądanie wpisów na portalach 😅). Potrafię wyjaśnić szybko i w kilku zdaniach dlaczego zdecydowałam się na takie a nie inne wyjście. Potrafię też dokładnie podać moment, w którym moje dzieci przesadzę do fotelików przodem i wyjaśnić dlaczego. Nie wciskam (już 😛 ) nikomu, że moja racja jest najmojsza, ale staram się przekazywać wiedzę i informacje tym, którzy mają ochotę słuchać. Nie rozumiem jednak dlaczego miałabym być atakowana za swoją decyzję, w dodatku bez grama argumentacji. Ataki typu "robisz źle, bo ja uważam, że robisz źle" drażnią mnie niesamowicie. Niestety, dopiero się uczę przechodzić obok tego obojętnie. Taki ze mnie typ, że staram się brać pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw", do których dam radę dotrzeć, więc jeśli ktoś mi zarzuca ,  że robię coś źle , to z oczywistych względów czekam na ciąg dalszy... a tu cisza. Proszę, nie zamykajcie się na zdanie innych ludzi i nie wytykajcie błędów komuś, gdy sami nie macie argumentów na poparcie swoich tez. Z tego rodzą się popularne w sieci ostatnimi czasu gównoburze... szkoda nerwów.

Rozszerzanie diety

W mojej rodzinie krąży legenda, że gdy miałam niespełna 2 lata tata nakarmił mnie śledziami. Historia miała taki wydźwięk, że przez większość życia byłam przekonana, że to coś złego. Cóż... moje dziecię śledzia spróbowało jeszcze przed ukończeniem pierwszego roku życia i  sumie nawet mu zasmakował 😅 . Taki typ. 
Sposobów na rozszerzanie diety u niemowląt jest co najmniej kilka, jednak zalecenie odgórne obecnie jest jedno, promowane przez WHO World Health Organization, czyli Światową Organizację Zdrowia - rozszerzanie zaczynamy po 6stym miesiącu życia dziecka. Jak jednak sama nazwa wskazuje, jest to "zalecenie", nie przymus. Nikt nikogo nie będzie linczował, jeśli dziecko dostanie pierwszy posiłek inny niż mleko wcześniej. Co więcej, z dużą dozą przekonania mogę stwierdzić, że prawdopodobnie dziecko to przeżyje bez żadnego większego uszczerbku na zdrowiu 😉. Zalecenia są po to, by nam zagubionym w masie sprzecznych informacji rodzicom ułatwić życie. Nie utrudnić. Poważnie. Lubię WHO, podają masę fajnych informacji i zaleceń, które popierają faktami, badaniami, testami. Nie ma tam miejsca na "nie, bo nie", albo "tak, bo tak". Fakt, większość informacji jest w języku angielskim, czasem trzeba dobrze pogrzebać, żeby znaleźć to, co faktycznie jest nam potrzebne, ale w ogólnym rozrachunku są spoko 😊. Ułatwiają życie w każdym razie. Zupełnie odwrotnie do osób, które słysząc, że podajesz słoiczki wchodzą jak Husaria ze sztandarem "JAK MOŻESZ TAK TRUĆ SWOJE DZIECKO?!". Kurcze, byle dokopać 👊.

Tak jak ja, albo źle

Choleryk ze mnie, wiem. Moja druga połówka jest jeszcze gorsza, jeśli Was to pocieszy 😜, ale staramy się nie wchodzić nikomu w życie z butami. Po dwójce dzieci, milionie przeczytanych książek, artykułów i zaleceń jakąś tam wiedzę mam i chętnie się nią dzielę, ale nie oceniam nikogo za to, że robi inaczej niż ja. Jasne, gdy zobaczę niemowlę wiezione na rękach matki w samochodzie najpewniej zadzwonię na policję, bo prócz tego, że jest to niezgodne z moimi przekonaniami to jest też niebezpieczne i niezgodne z prawem. Jeżeli zobaczę, że pod moim nosem sąsiad katuje żonę czy dziecko - też się wtrącę. Zwyczajnie nie umiem w takich sytuacjach trzymać jęzora za zębami. Są to jednak sytuacje wyjątkowe (na szczęście) i osobiście uważam, że wymagające interwencji. Szkoda, że w takich przypadkach Ci sami, co tak chętnie wtrącają się w życie  innym nagle odwracają wzrok...

Pozdrowienia
PoCoKomuMatka

środa, 19 lipca 2017

To jak to jest z tą ciążą?

Ciąża to nie choroba...

Znacie ten tekst? Jestem pewna, że każdy, kto miał przyjemność (bądź niekoniecznie) bycia w tym błogostanie usłyszał to zdanie chociaż raz. Celowo napisałam "każdy" a nie "każda". Mężczyźni potrafią być równie zaangażowani w ciążę jak kobiety, wierzcie mi ;). Wróćmy jednak do owego bardzo lubianego przez lekarzy i pracodawców hasła o ciąży. Rzuciło mi się jakiś czas temu, że najchętniej używa go ta część społeczeństwa, która w ciąży nigdy nie była i raczej nigdy nie będzie. Cóż, łatwo oceniać, skoro się samemu nie trzeba męczyć, nie?

Prawidłowo przebiegająca ciąża jest stanem jak najbardziej fizjologicznym, co do tego nie ma wątpliwości. Nie jest to stan choroby. Niestety nawet taka ciąża niesie za sobą szereg konsekwencji niekoniecznie przyjaznych i ułatwiających życie. Osobiście przetrwałam (słowo użyte nieprzypadkowo :P ) ten stan dwukrotnie. W obu przypadkach bez większych komplikacji i bez zagrożenia zdrowia czy życia mojego czy też lokatorów mego brzucha. Mimo to wspominam ten czas gorzej niż anginę, na którą miałam w zwyczaju chorować jako dziecko. Ja się poważnie modliłam, żeby te 9 miesięcy minęło wreszcie i nigdy nie wracało (cóż, człowiek zawsze ma nadzieję, że z drugim będzie lepiej 😒 nie było ).

Mam to szczęście, że pracuję raczej za biurkiem, ale też nikt mnie do tego biurka nie przywiązuje, więc równie dobrze czas pracy mogę spędzić w każdym innym miejscu zakładu, w którym akurat mam potrzebę przebywać. Nie wyobrażacie sobie nawet jakie to było zbawienne w moim stanie. Od 3ego tygodnia ciąży w obu przypadkach zaczęły się u mnie mdłości. Podobno w wielu przypadkach z czasem przechodzą, podobno też zwykle nazywane są "porannymi". Ja to chyba jakiś specjalny przypadek jestem, bo u mnie nie przeszły do samego końca i nie były jedynie poranne. Największy horror był rano i wieczorem. W przypadku drugiej ciąży mój starszy syn był już małym podlotkiem oglądających z zapałem Tomka na dobranoc. Po dziś dzień, gdy słyszę tą piosenkę rozpoczynającą bajkę to mam odruch wymiotny (Pawłow byłby dumny :D ). W pracy radziłam sobie tak, że większość czasu spędzałam w łazience. Wyobraźcie sobie dziewuchę z laptopem siedzącą w kącie łazienki odpisującą na maile. Bywało zabawnie, na szczęście wszyscy zdawali sobie sprawę z mojego samopoczucia i dostałam fory. Miałam szczęście. Bądźmy szczerzy, większość pracodawców ma w nosie samopoczucie kobiety w ciąży. Oni potrzebują pionka do roboty. Niestety dla nich, a stety dla nas w tym naszym kraju (jaki by nie był) przepisy bardzo fajnie regulują warunki pracy ciężarnej. Wiadomo, że w praktyce bywa różnie, ale przynajmniej jest się do czego odnieść (Art.177 Kodeksu Pracy , gdyby ktoś na szybko potrzebował).

Pomijając już warunki pracy, mdłości bywają niebezpieczne. W moim przypadku konieczna była suplementacja wielu składników odżywczych, bo przez pierwsze miesiące schudłam 10 kilo nie mogąc nic do ust wziąć. Pamiętajcie jednak, że takie tematy trzeba konsultować ze swoim ginekologiem. Nie wszystko nadaje się dla kobiety w ciąży, powiem więcej, większość specyfików się nie nadaje.

No dobra, to mdłości mamy przerobione. Kolejne co mnie dobijało przez cały okres jednej i drugiej ciąży to senność. Wiecie,taka senność jaka ogarnia człowieka po 30h na nogach bez chwili snu. Oczy mi się zamykały, oddech spowalniał i kaplica. Słaba opcja jak się dojeżdża codziennie do pracy kilkadziesiąt kilometrów samochodem. Słaba też jak trzeba wysiedzieć na nudnym jak flaki z olejem spotkaniu 😆. W aucie miałam uchylone okna, albo włączoną klimę tak, by było mi trochę chłodno. Dzwoniłam do męża lub rodziców, żeby ktoś ze mną rozmawiał. Czasem udawało się dogadać ze współpracownikami i jeździliśmy razem. Jakoś to się dało przeżyć. Chociaż nie powiem, kilka razy  przysnęłam na spotkaniu 😜. I weź tu bądź dobrym pracownikiem.

Senność niesie za sobą jeszcze jeden dość ważny aspekt ciąży - spadek koncentracji. Człowiek czuje się jak na wiecznym kacu. Dociera połowa informacji, z tej połowy kolejna połowa w ogóle daje się przetworzyć. a dosłownie garstka jest w stanie doczekać się odpowiedzi zwrotnej. Nie da rady, najlepiej iść spać. Pół biedy jak masz za zadanie poustawiać książki w dobrej kolejności na odpowiednich półkach, trochę gorzej jak masz do czynienia z kasą, którą trzeba poprawnie rozliczyć, totalna porażka, gdy daje Ci ktoś do podjęcia decyzję, która może zaważyć na losie firmy. "Ciążowy mózg" nie nadaje się do tego, wierzcie mi.

Te trzy powyżej opisane punkty w moim przypadku były najbardziej dobijające, jeśli chodzi o konieczność funkcjonowania w środowisku korpo. Oczywiście przerobiłam znacznie więcej "efektów ubocznych" ciąży: ucisk na mój maleńki z założenia pęcherz, duszności pod koniec ciąży, gdy brzuch zajmował już 3/4 mojego ciała, bezsenność, opuchnięte nogi czy plamy ciążowe, które zostały mi do teraz (cóż :) mogło być gorzej). Wszystko da się przeżyć, czasem jednak trzeba zrobić bilans zysków i strat i zastanowić się, czy warto. W każdym razie tak jak w pierwszej ciąży przestałam pracować na miesiąc przed porodem, bo zwyczajnie bałam się, że zacznę rodzić w pracy, tak w drugiej ciąży od drugiego trymestru byłam już na zwolnieniu lekarskim (o którym też Wam co nie co napiszę w osobnym poście, bo ciekawe historie mam związane z tym papierkiem :P ). Po prostu nie dałam rady, zwracałam kilka razy dziennie i zwyczajnie mnie to wykańczało.

Może powinnam się czuć winna... cóż , nie czuję się :P. Przykro mi. Z grypą byłam w stanie chodzić do pracy, nawet zapalenie oskrzeli mnie nie pokonało. Ciąża niestety nie pozwoliła mi pracować. Wiem, że obecnie na młode kobiety szukające pracy patrzy się przez pryzmat potencjalnej ciąży. Niestety, pracodawcy muszą się z tym liczyć. Podobnie jak muszą się liczyć z faktem, że ciężarna być może będzie musiała pójść na zwolnienie. Różne sytuacje, różne historie. Wiem też niestety, że w wielu przypadkach młode dziewczyny wykorzystują swój stan, by dosłownie "nawiać" z pracy. Jestem zdecydowanie na NIE! Ja wiem, że czasem warunki pracy są trudne i nie ma innej możliwości, ale jeśli robisz to celowo i ze zwykłego lenistwa to już coś tu nie gra. Nie podoba Ci się miejsce, w którym pracujesz, praca którą wykonujesz? Zwolnij się! Ciąża nie powinna być sposobem ucieczki. Znam osobiście przypadek dziewczyny, która zaszła w ciążę, bo nie lubiła kierownika i nie chciała już chodzić do pracy. Bądźmy fair dziewczyny. Przecież tego samego oczekujemy od drugiej strony.

Z poważaniem
PoCoKomuMatka

wtorek, 18 lipca 2017

Kim Ty właściwie jesteś?!

Kim jestem i po co mi to pisanie?

W sumie najprościej chyba stwierdzić, że jestem trochę taka sama jak Wy, a trochę zupełnie inna. Po burzliwej przeszłości, wzlotach i upadkach tak się jakoś złożyło, że zostałam żoną, matką i korposzczurem 😆. Wszystko mniej więcej w jednym momencie. Każda z tych ról jest inna i absolutnie wyjątkowa, ale żadna nie daje mi poczucia, że jest tylko dla mnie. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Stąd też pomysł, by pisać, zwłaszcza,  że jest o czym, bo matką, żoną czy tym szczurkiem😄 jestem nie od wczoraj.

Taki ze mnie typ, że lubię zdobywać wiedzę, różną różnistą, zwłaszcza na tematy, które w danym momencie mnie nurtują. Jestem pewna, że w wielu przypadkach okaże się, że męczą Was podobne, jak nie takie same pytania. Postaram się ułatwić Wam życie. Ja już przegrzebałam internet wzdłuż i wszerz, byłam na takich krańcach, że się filozofom nie śniło. Teraz mam możliwość zebrać to wszystko w jedną całość i ułatwić Wam życie (w wielu przypadkach oszczędzić Wasze głowy, bo wiadomo - co się raz zobaczy... ).

Oczywiście nie jestem specem od wszystkiego, takich ludzi nie ma. Z tego względu pytam tych, których należy, czytam publikacje, książki i wywody i swoją opinię opieram na autorytetach, a nie zdaniu "Pani Grażynki" z bloku naprzeciwko 😉. Po cichu Wam powiem, że nie słucham też mej rodzicielki czy teściowej (tylko im o tym nie mówcie 🙈). Dlaczego? Gdy były na tym etapie, na którym ja jestem teraz, świat był zupełnie inny. Wiele badań przeprowadzono znacznie później, dokonano masy odkryć, które dość mocno zrewolucjonizowały myślenie i podejście do wielu spraw. Chcecie przykładu? Proszę bardzo - jak mam zaufać w sprawie moich dzieci komuś, kto przez wiele miesięcy wmawiał mi (w dobrej wierze, żeby nie było), że mam "słaby pokarm" i na pewno głodzę dziecko, więc muszę mu podać mleko modyfikowane. Od razu zastrzegam - nie jestem anty mm - starszego syna karmiłam butelką przez większą część przygody z mlekiem. Żyje, ma się dobrze, jest zdrowy i szczęśliwy. I tylko we mnie pozostał smutek i żal, że nie udało nam się dłużej karmić piersią. Może przy większym wsparciu byłoby inaczej... ale nie o tym tutaj. Na takie wywody przyjdzie jeszcze czas.

To może co nieco o tym moim małym świecie. Mam dwóch synów, w obu przypadkach nie są to już niemowlęta😋. Celowo nie zaczynałam pisania wcześniej. Teraz pewne moje błędy z tego pierwszego okresu życia dziecka "wychodzą" w postaci konsekwencji, które musimy ponieść. Już wiem, jak bym postąpiła przy kolejnym dziecku i dlaczego. Wiecie jak to mówią - dzieci jak naleśniki. Cóż, muszę się trochę z tym zgodzić.

Będzie tu dużo o naszych wyborach, ich powodach i o tym, dlaczego każde z moich dzieci było wychowane w innym założeniu i w zupełnie inny sposób. Będzie o zabawach, czasie dla siebie i tym co fajne, zwłaszcza o tym ;).

Nie pozostaje mi już chyba nic innego, jak zaprosić Was do mojego małego świata. Jest kolorowy i całkiem przyjazny, więc proszę Was tylko o jedno - pozytywne nastawienie :).

Owocnego czytania,
PoCoKomuMatka

Ponieważ poprzedni post fotelikowy wywołał falę krytyki i oburzenia (w sumie to całkiem spodziewanego), to tym razem kilka słów wyjaśnienia,...