piątek, 28 lipca 2017

Dlaczego (nie)krzywdzę swoich synów?!

Każdy normalny rodzić od momentu narodzin swojego dziecka, a często wręcz od momentu poczęcia ma potrzebę chronienia go, nawet za wszelką cenę. To naturalne, tak działa instynkt. Naszym życiowym zadaniem jest (a przynajmniej było kiedyś 😜 ) przedłużenie gatunku, stąd też mechanizmy, które mają nam to umożliwić. Mamy potrzebę ochrony swojego potomstwa, ale drzemie też w wielu z nas potrzeba ochrony każdego dziecka w naszym otoczeniu. Niestety w skrajnych sytuacjach staje się to uciążliwe dla ogółu społeczeństwa, żeby nie powiedzieć, że po prostu wk** ekh..wkurza .

TERROR LAKTACYJNY


To chyba najlepszy przykład mieszania się w życie innych matek rozpowszechniony na skalę globalną. Sposób karmienia niemowlęcia jest tak drażliwym tematem, że gdy tylko w jakimś miejscu pojawi się choćby wzmianka , od razu następuje fala komentarzy z każdej strony. Co ciekawe nie zawsze są to komentarze pro-laktacyjne. Hejterzy znajdą się i po drugiej stronie, bo "jak można się tak publicznie obnażać", albo "jak można tak ryzykować, że dziecko się nie najada". No kurcze, karmcie sobie te swoje dzieci jak chcecie. Wasza broszka, Wasze konsekwencje (bo kto jak nie Wy bierze na siebie ewentualne skutki czy to jednego czy drugiego sposobu? ). Najbardziej przykre jest to, że fajnie się ocenia, a jakoś tak trudno pomaga. Z pierwszym dzieckiem nasłuchałam się cudów o "diecie mamy karmiącej", alergiach pokarmowych dzieci, kolkach i tym, że dziecko płacze bo mam słaby pokarm i się nie najada. W przypadku naszej historii laktacyjnej - totalne bzdury, ale tak mi zryły banię, że po trzech miesiącach zaczęliśmy się karmić butelką. Żałuję, bo mogło wyglądać to zupełnie inaczej, ale było masę haseł, a żadnej pomocy. I tak to właśnie wygląda w większości przypadków... niestety.

Smoczek?? Przecież to samo zło!


A weźcie się zasmoczkujcie wszyscy przeciwnicy smoczków :P. Są dzieci bezsmoczkowe i chwała im za to, że potrafią się uspokajać same. Mój młodszy kawaler za nic w świecie smoczka nie chciał do ust wziąć przez niespełna pół roku swojego życia. Za to ciamkał sobie z powodzeniem pierś w zastępstwie, co mu widocznie wystarczało. Są jednak również dzieci, którym uspokajanie się idzie trudniej i odruch ssania im to ułatwia jak nie umożliwia. W takim przypadku te karmione piersią po prostu całymi dniami "wiszą " na matce, natomiast dzieciaczki karmione butelką potrzebują zastępnika - smoczka. I wierzcie mi, takie mamy czasy, że każdy dobierze coś odpowiedniego dla swojego brzdąca nie robiąc mu przy tym krzywdy, Smoczków dynamicznych, ortodontycznych i innych cudów na rynku cała masa. A z czasem każde dziecko ze smoczka wyrasta, trzeba tylko wyłapać odpowiedni moment. Widzieliście kiedyś dziecko w podstawówce ze smoczkiem? 😉

RWF?! Połamiesz mu nogi


Tym sposobem doszliśmy do mojego ulubionego tematu :D, fotelików samochodowych. Moje dzieci jeżdżą tyłem, obydwa 😋 , mimo, że już dawno osiągnęły magiczną granicę 9 kg. Ba, jeden z moich synów to już poważny przedszkolak i to wcale nie maluszek. To właśnie on w foteliku tyłem budzi najwięcej kontrowersji u wielu tzw znajomych (czyli tych z którymi kontakt mam jedynie poprzez przeglądanie wpisów na portalach 😅). Potrafię wyjaśnić szybko i w kilku zdaniach dlaczego zdecydowałam się na takie a nie inne wyjście. Potrafię też dokładnie podać moment, w którym moje dzieci przesadzę do fotelików przodem i wyjaśnić dlaczego. Nie wciskam (już 😛 ) nikomu, że moja racja jest najmojsza, ale staram się przekazywać wiedzę i informacje tym, którzy mają ochotę słuchać. Nie rozumiem jednak dlaczego miałabym być atakowana za swoją decyzję, w dodatku bez grama argumentacji. Ataki typu "robisz źle, bo ja uważam, że robisz źle" drażnią mnie niesamowicie. Niestety, dopiero się uczę przechodzić obok tego obojętnie. Taki ze mnie typ, że staram się brać pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw", do których dam radę dotrzeć, więc jeśli ktoś mi zarzuca ,  że robię coś źle , to z oczywistych względów czekam na ciąg dalszy... a tu cisza. Proszę, nie zamykajcie się na zdanie innych ludzi i nie wytykajcie błędów komuś, gdy sami nie macie argumentów na poparcie swoich tez. Z tego rodzą się popularne w sieci ostatnimi czasu gównoburze... szkoda nerwów.

Rozszerzanie diety

W mojej rodzinie krąży legenda, że gdy miałam niespełna 2 lata tata nakarmił mnie śledziami. Historia miała taki wydźwięk, że przez większość życia byłam przekonana, że to coś złego. Cóż... moje dziecię śledzia spróbowało jeszcze przed ukończeniem pierwszego roku życia i  sumie nawet mu zasmakował 😅 . Taki typ. 
Sposobów na rozszerzanie diety u niemowląt jest co najmniej kilka, jednak zalecenie odgórne obecnie jest jedno, promowane przez WHO World Health Organization, czyli Światową Organizację Zdrowia - rozszerzanie zaczynamy po 6stym miesiącu życia dziecka. Jak jednak sama nazwa wskazuje, jest to "zalecenie", nie przymus. Nikt nikogo nie będzie linczował, jeśli dziecko dostanie pierwszy posiłek inny niż mleko wcześniej. Co więcej, z dużą dozą przekonania mogę stwierdzić, że prawdopodobnie dziecko to przeżyje bez żadnego większego uszczerbku na zdrowiu 😉. Zalecenia są po to, by nam zagubionym w masie sprzecznych informacji rodzicom ułatwić życie. Nie utrudnić. Poważnie. Lubię WHO, podają masę fajnych informacji i zaleceń, które popierają faktami, badaniami, testami. Nie ma tam miejsca na "nie, bo nie", albo "tak, bo tak". Fakt, większość informacji jest w języku angielskim, czasem trzeba dobrze pogrzebać, żeby znaleźć to, co faktycznie jest nam potrzebne, ale w ogólnym rozrachunku są spoko 😊. Ułatwiają życie w każdym razie. Zupełnie odwrotnie do osób, które słysząc, że podajesz słoiczki wchodzą jak Husaria ze sztandarem "JAK MOŻESZ TAK TRUĆ SWOJE DZIECKO?!". Kurcze, byle dokopać 👊.

Tak jak ja, albo źle

Choleryk ze mnie, wiem. Moja druga połówka jest jeszcze gorsza, jeśli Was to pocieszy 😜, ale staramy się nie wchodzić nikomu w życie z butami. Po dwójce dzieci, milionie przeczytanych książek, artykułów i zaleceń jakąś tam wiedzę mam i chętnie się nią dzielę, ale nie oceniam nikogo za to, że robi inaczej niż ja. Jasne, gdy zobaczę niemowlę wiezione na rękach matki w samochodzie najpewniej zadzwonię na policję, bo prócz tego, że jest to niezgodne z moimi przekonaniami to jest też niebezpieczne i niezgodne z prawem. Jeżeli zobaczę, że pod moim nosem sąsiad katuje żonę czy dziecko - też się wtrącę. Zwyczajnie nie umiem w takich sytuacjach trzymać jęzora za zębami. Są to jednak sytuacje wyjątkowe (na szczęście) i osobiście uważam, że wymagające interwencji. Szkoda, że w takich przypadkach Ci sami, co tak chętnie wtrącają się w życie  innym nagle odwracają wzrok...

Pozdrowienia
PoCoKomuMatka

środa, 19 lipca 2017

To jak to jest z tą ciążą?

Ciąża to nie choroba...

Znacie ten tekst? Jestem pewna, że każdy, kto miał przyjemność (bądź niekoniecznie) bycia w tym błogostanie usłyszał to zdanie chociaż raz. Celowo napisałam "każdy" a nie "każda". Mężczyźni potrafią być równie zaangażowani w ciążę jak kobiety, wierzcie mi ;). Wróćmy jednak do owego bardzo lubianego przez lekarzy i pracodawców hasła o ciąży. Rzuciło mi się jakiś czas temu, że najchętniej używa go ta część społeczeństwa, która w ciąży nigdy nie była i raczej nigdy nie będzie. Cóż, łatwo oceniać, skoro się samemu nie trzeba męczyć, nie?

Prawidłowo przebiegająca ciąża jest stanem jak najbardziej fizjologicznym, co do tego nie ma wątpliwości. Nie jest to stan choroby. Niestety nawet taka ciąża niesie za sobą szereg konsekwencji niekoniecznie przyjaznych i ułatwiających życie. Osobiście przetrwałam (słowo użyte nieprzypadkowo :P ) ten stan dwukrotnie. W obu przypadkach bez większych komplikacji i bez zagrożenia zdrowia czy życia mojego czy też lokatorów mego brzucha. Mimo to wspominam ten czas gorzej niż anginę, na którą miałam w zwyczaju chorować jako dziecko. Ja się poważnie modliłam, żeby te 9 miesięcy minęło wreszcie i nigdy nie wracało (cóż, człowiek zawsze ma nadzieję, że z drugim będzie lepiej 😒 nie było ).

Mam to szczęście, że pracuję raczej za biurkiem, ale też nikt mnie do tego biurka nie przywiązuje, więc równie dobrze czas pracy mogę spędzić w każdym innym miejscu zakładu, w którym akurat mam potrzebę przebywać. Nie wyobrażacie sobie nawet jakie to było zbawienne w moim stanie. Od 3ego tygodnia ciąży w obu przypadkach zaczęły się u mnie mdłości. Podobno w wielu przypadkach z czasem przechodzą, podobno też zwykle nazywane są "porannymi". Ja to chyba jakiś specjalny przypadek jestem, bo u mnie nie przeszły do samego końca i nie były jedynie poranne. Największy horror był rano i wieczorem. W przypadku drugiej ciąży mój starszy syn był już małym podlotkiem oglądających z zapałem Tomka na dobranoc. Po dziś dzień, gdy słyszę tą piosenkę rozpoczynającą bajkę to mam odruch wymiotny (Pawłow byłby dumny :D ). W pracy radziłam sobie tak, że większość czasu spędzałam w łazience. Wyobraźcie sobie dziewuchę z laptopem siedzącą w kącie łazienki odpisującą na maile. Bywało zabawnie, na szczęście wszyscy zdawali sobie sprawę z mojego samopoczucia i dostałam fory. Miałam szczęście. Bądźmy szczerzy, większość pracodawców ma w nosie samopoczucie kobiety w ciąży. Oni potrzebują pionka do roboty. Niestety dla nich, a stety dla nas w tym naszym kraju (jaki by nie był) przepisy bardzo fajnie regulują warunki pracy ciężarnej. Wiadomo, że w praktyce bywa różnie, ale przynajmniej jest się do czego odnieść (Art.177 Kodeksu Pracy , gdyby ktoś na szybko potrzebował).

Pomijając już warunki pracy, mdłości bywają niebezpieczne. W moim przypadku konieczna była suplementacja wielu składników odżywczych, bo przez pierwsze miesiące schudłam 10 kilo nie mogąc nic do ust wziąć. Pamiętajcie jednak, że takie tematy trzeba konsultować ze swoim ginekologiem. Nie wszystko nadaje się dla kobiety w ciąży, powiem więcej, większość specyfików się nie nadaje.

No dobra, to mdłości mamy przerobione. Kolejne co mnie dobijało przez cały okres jednej i drugiej ciąży to senność. Wiecie,taka senność jaka ogarnia człowieka po 30h na nogach bez chwili snu. Oczy mi się zamykały, oddech spowalniał i kaplica. Słaba opcja jak się dojeżdża codziennie do pracy kilkadziesiąt kilometrów samochodem. Słaba też jak trzeba wysiedzieć na nudnym jak flaki z olejem spotkaniu 😆. W aucie miałam uchylone okna, albo włączoną klimę tak, by było mi trochę chłodno. Dzwoniłam do męża lub rodziców, żeby ktoś ze mną rozmawiał. Czasem udawało się dogadać ze współpracownikami i jeździliśmy razem. Jakoś to się dało przeżyć. Chociaż nie powiem, kilka razy  przysnęłam na spotkaniu 😜. I weź tu bądź dobrym pracownikiem.

Senność niesie za sobą jeszcze jeden dość ważny aspekt ciąży - spadek koncentracji. Człowiek czuje się jak na wiecznym kacu. Dociera połowa informacji, z tej połowy kolejna połowa w ogóle daje się przetworzyć. a dosłownie garstka jest w stanie doczekać się odpowiedzi zwrotnej. Nie da rady, najlepiej iść spać. Pół biedy jak masz za zadanie poustawiać książki w dobrej kolejności na odpowiednich półkach, trochę gorzej jak masz do czynienia z kasą, którą trzeba poprawnie rozliczyć, totalna porażka, gdy daje Ci ktoś do podjęcia decyzję, która może zaważyć na losie firmy. "Ciążowy mózg" nie nadaje się do tego, wierzcie mi.

Te trzy powyżej opisane punkty w moim przypadku były najbardziej dobijające, jeśli chodzi o konieczność funkcjonowania w środowisku korpo. Oczywiście przerobiłam znacznie więcej "efektów ubocznych" ciąży: ucisk na mój maleńki z założenia pęcherz, duszności pod koniec ciąży, gdy brzuch zajmował już 3/4 mojego ciała, bezsenność, opuchnięte nogi czy plamy ciążowe, które zostały mi do teraz (cóż :) mogło być gorzej). Wszystko da się przeżyć, czasem jednak trzeba zrobić bilans zysków i strat i zastanowić się, czy warto. W każdym razie tak jak w pierwszej ciąży przestałam pracować na miesiąc przed porodem, bo zwyczajnie bałam się, że zacznę rodzić w pracy, tak w drugiej ciąży od drugiego trymestru byłam już na zwolnieniu lekarskim (o którym też Wam co nie co napiszę w osobnym poście, bo ciekawe historie mam związane z tym papierkiem :P ). Po prostu nie dałam rady, zwracałam kilka razy dziennie i zwyczajnie mnie to wykańczało.

Może powinnam się czuć winna... cóż , nie czuję się :P. Przykro mi. Z grypą byłam w stanie chodzić do pracy, nawet zapalenie oskrzeli mnie nie pokonało. Ciąża niestety nie pozwoliła mi pracować. Wiem, że obecnie na młode kobiety szukające pracy patrzy się przez pryzmat potencjalnej ciąży. Niestety, pracodawcy muszą się z tym liczyć. Podobnie jak muszą się liczyć z faktem, że ciężarna być może będzie musiała pójść na zwolnienie. Różne sytuacje, różne historie. Wiem też niestety, że w wielu przypadkach młode dziewczyny wykorzystują swój stan, by dosłownie "nawiać" z pracy. Jestem zdecydowanie na NIE! Ja wiem, że czasem warunki pracy są trudne i nie ma innej możliwości, ale jeśli robisz to celowo i ze zwykłego lenistwa to już coś tu nie gra. Nie podoba Ci się miejsce, w którym pracujesz, praca którą wykonujesz? Zwolnij się! Ciąża nie powinna być sposobem ucieczki. Znam osobiście przypadek dziewczyny, która zaszła w ciążę, bo nie lubiła kierownika i nie chciała już chodzić do pracy. Bądźmy fair dziewczyny. Przecież tego samego oczekujemy od drugiej strony.

Z poważaniem
PoCoKomuMatka

wtorek, 18 lipca 2017

Kim Ty właściwie jesteś?!

Kim jestem i po co mi to pisanie?

W sumie najprościej chyba stwierdzić, że jestem trochę taka sama jak Wy, a trochę zupełnie inna. Po burzliwej przeszłości, wzlotach i upadkach tak się jakoś złożyło, że zostałam żoną, matką i korposzczurem 😆. Wszystko mniej więcej w jednym momencie. Każda z tych ról jest inna i absolutnie wyjątkowa, ale żadna nie daje mi poczucia, że jest tylko dla mnie. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Stąd też pomysł, by pisać, zwłaszcza,  że jest o czym, bo matką, żoną czy tym szczurkiem😄 jestem nie od wczoraj.

Taki ze mnie typ, że lubię zdobywać wiedzę, różną różnistą, zwłaszcza na tematy, które w danym momencie mnie nurtują. Jestem pewna, że w wielu przypadkach okaże się, że męczą Was podobne, jak nie takie same pytania. Postaram się ułatwić Wam życie. Ja już przegrzebałam internet wzdłuż i wszerz, byłam na takich krańcach, że się filozofom nie śniło. Teraz mam możliwość zebrać to wszystko w jedną całość i ułatwić Wam życie (w wielu przypadkach oszczędzić Wasze głowy, bo wiadomo - co się raz zobaczy... ).

Oczywiście nie jestem specem od wszystkiego, takich ludzi nie ma. Z tego względu pytam tych, których należy, czytam publikacje, książki i wywody i swoją opinię opieram na autorytetach, a nie zdaniu "Pani Grażynki" z bloku naprzeciwko 😉. Po cichu Wam powiem, że nie słucham też mej rodzicielki czy teściowej (tylko im o tym nie mówcie 🙈). Dlaczego? Gdy były na tym etapie, na którym ja jestem teraz, świat był zupełnie inny. Wiele badań przeprowadzono znacznie później, dokonano masy odkryć, które dość mocno zrewolucjonizowały myślenie i podejście do wielu spraw. Chcecie przykładu? Proszę bardzo - jak mam zaufać w sprawie moich dzieci komuś, kto przez wiele miesięcy wmawiał mi (w dobrej wierze, żeby nie było), że mam "słaby pokarm" i na pewno głodzę dziecko, więc muszę mu podać mleko modyfikowane. Od razu zastrzegam - nie jestem anty mm - starszego syna karmiłam butelką przez większą część przygody z mlekiem. Żyje, ma się dobrze, jest zdrowy i szczęśliwy. I tylko we mnie pozostał smutek i żal, że nie udało nam się dłużej karmić piersią. Może przy większym wsparciu byłoby inaczej... ale nie o tym tutaj. Na takie wywody przyjdzie jeszcze czas.

To może co nieco o tym moim małym świecie. Mam dwóch synów, w obu przypadkach nie są to już niemowlęta😋. Celowo nie zaczynałam pisania wcześniej. Teraz pewne moje błędy z tego pierwszego okresu życia dziecka "wychodzą" w postaci konsekwencji, które musimy ponieść. Już wiem, jak bym postąpiła przy kolejnym dziecku i dlaczego. Wiecie jak to mówią - dzieci jak naleśniki. Cóż, muszę się trochę z tym zgodzić.

Będzie tu dużo o naszych wyborach, ich powodach i o tym, dlaczego każde z moich dzieci było wychowane w innym założeniu i w zupełnie inny sposób. Będzie o zabawach, czasie dla siebie i tym co fajne, zwłaszcza o tym ;).

Nie pozostaje mi już chyba nic innego, jak zaprosić Was do mojego małego świata. Jest kolorowy i całkiem przyjazny, więc proszę Was tylko o jedno - pozytywne nastawienie :).

Owocnego czytania,
PoCoKomuMatka

Ponieważ poprzedni post fotelikowy wywołał falę krytyki i oburzenia (w sumie to całkiem spodziewanego), to tym razem kilka słów wyjaśnienia,...